poniedziałek, 29 września 2014

I po biegu!

     Wczoraj, o godzinie 12 miał miejsce bieg charytatywny na poznańskiej Malcie. Dla mnie to była pierwsza oficjalna tego typu impreza.

   
     Z samego rana odebrałam swój pakiet startowy, w którym znalazła się koszulka w rozmiarze M, ale chyba męska wersja... Później się dowiedziałam, że można wymienić sobie na mniejszą/większą, ale było już za późno.
W pakiecie znalazł się też mój numer startowy z czipem mierzącym czas, paczka kawy 3w1 i żurawina do przekąszenia.

     Przed wyjściem moi chłopcy dali buziaki i życzyli powodzenia, tzn., żebym dobiegła do mety! Dystans 5 km to dla mnie norma, aczkolwiek trudno mi było ocenić jak będzie mi się biegło w tłumie...

     A biegło się słabo. Serio, Przez pierwsze 1,5 kilometra musiałam biec po trawie, żeby móc wyprzedzić. Istny slalom gigant. Potem złapałam rytm, a gdy postanowiłam przyspieszyć na 4 km, aby pobić samą siebie, złapała mnie kolka. Rzadko mi się to zdarza, a nigdy, ale to nigdy takiej nie miałam. Do tego stopnia, że zamiast przyspieszyć, musiałam zwolnić. A potem iść wolno. Przed samą metą kibice tak dopingowali, że udało mi się pobiec. Czas netto: 00:36:08. Tak biegam na co dzień, liczyłam, że na takiej imprezie uda mi się pobiec szybciej. Cóż, życie...

     Na mecie dostałam medal pamiątkowy, który teraz ciągle wisi na szyi Jasia. Bo on biega! Po domu...

     Najfajniejsze z tego jest świadomość wzięcia udziału w szczytnym celu, a po drugie spotkanie innych BIEGOWYCH MAM, o których pisałam wcześniej. Wydarzenie uważam więc za udane.

     Jestem ciekawa waszych opinii na temat startów w zorganizowanych imprezach. Podoba Wam się, czy nie?

       Mam nadzieję, że Wam również niedziela minęła przyjemnie... :)
Udanego tygodnia!
    

wtorek, 23 września 2014

Ewa Farna, czyli notes fanki

notes
Rozmowy toczyły się chyba od drugiej połowy lipca. Pora wakacyjna, a potem początek września nie służyły twórczej "pracy", ale w końcu nadszedł ten moment, że MUSIAŁAM to zrobić.

poniedziałek, 22 września 2014

Biegowe przywitanie jesieni

     Biegam sobie to tu, to tam. Najczęściej na pobliskiej Malcie. Już nie wypluwam sobie płuc jak było na samym początku... Zaczęłam pierwszego stycznia tego roku, ale miałam długie przerwy. Za długie, żeby bieganie weszło w krew. Dopiero latem wzięłam się za siebie na serio. No i biegam, jakiś czas temu zrealizowałam swój pierwszy cel, czyli 5 km. Kolejny: 5 km bez przerwy. Następny zrealizowałam wczoraj: 10 km biegu za mną.

     Bieganie jest modne, mam wrażenie, że wszyscy biegają. A może tylko na moim osiedlu tak jest? Chyba co drugi blog zachwala tę formę aktywności, a znajomi prześcigają się w ilości udostępnianiu wyników i selfie na facebooku. Cóż, mnie cieszy ten trend, bo każda aktywność jest lepsza niż siedzenie na kanapie.

     Moje bieganie to wypadkowa kilku czynników, ale nie miałoby sensu, gdybym tego nie polubiła. Zaczynałam w zimę, wiosna była mizerna, lato zdecydowanie najfajniejsze, a teraz idzie jesień i wiem, że będzie coraz trudniej...


      Na szczęście mam męża, który mnie zachęca i motywuje (ta wczorajsza dyszka to przez niego), a także należę do grupy na fb Biegowe Mamy, do której przy okazji zapraszam wszystkie biegające Mamuśki. Grupa nam się rozrasta, coraz lepiej się poznajemy, wspieramy nie tylko w bieganiu, ale poruszamy tematy bliskie każdej z Nas.

     Już jutro biegowe przywitanie jesieni u biegowych Mam.


      Jeśli jesteś Mamą, biegasz, albo dopiero chcesz spróbować, to zapraszamy. Doradzimy, pocieszymy, a kiedy trzeba to kopniemy w tyłek w ramach zdopingowania do pracy nad sobą. I nie bój się Kobieto, że nie dasz rady, bo czasu nie ma, bo dzieci, praca, mąż i itd. Nie musisz od razu biegać maratonów, ale im dalej od przysłowiowej kanapy tym lepiej. Dla Ciebie, Twojej rodziny, pracodawcy... Tak, tak... O tym co zyskasz biegając odsyłam na Trening biegacza.

     A ja już za dni kilka wezmę udział w swoim pierwszym oficjalnym biegu, ale o tym może innym razem.

Udanego dnia!

czwartek, 18 września 2014

Kartkowo :)

     Dziś jest wyjątkowy dla mnie dzień. Mój synek, prawie 14 miesięczny Piotruś zaczął samodzielnie chodzić. Wcześniej tylko robił kilka kroków, ale nie mógł się przełamać. Jak to w życiu dziwnie się układa: do południa byłam na niego wściekła, bo ciągle marudził, dosłownie wisiał na mnie, nie mogłam sobie poradzić z własną złością do niego. Popołudniu, gdy zaczął chodzić z pokoju do pokoju, to miałam łzy w oczach ze wzruszenia. Klaskałam, wołałam brawo i cieszyłam się jak głupia, byleby tylko chodził dalej... No cóż...

     Dawno mnie tu nie było, ale jakoś ostatnio wolę czytać i oglądać inne blogi, niż zajmować się własnym. Chyba potrzebowałam zatęsknić do pisania, a może ten wpis znowu będzie jedynym w tym miesiącu? To nie jest tak, że nie mam o czym pisać. Co to, to nie! Chętnie opowiedziałabym o książkach, które ostatnio "pochłonęłam", o diecie, o bieganiu, karteczkach, spotkaniach, itd. itp.

     Po tak długiej przerwie, na rozruszanie, zacznę od kartki, którą wykonałam na roczek Marii. Wyszła kolorystycznie energetyczna, a ponieważ miało być miejsce na kasę, to dorobiłam kopertę. Niestety musiałam reklamować swoją bigownicę, więc póki co męczę się, odliczam i zaznaczam "chałupniczo".

Oto efekt:





Ciekawe, czy Ktoś tu jeszcze zagląda....

Pozdrawiam zbłąkane duszyczki :)