Chyba każdy rodzić miał do czynienia z sytuacją, gdy bardzo się spieszyliśmy / byliśmy zmęczeni / spragnieni / umówieni itd., a dziecko nie chce się ubrać i wyjść? Albo w sklepie KONIECZNIE musi zjeść ciasteczko, najlepiej z soczkiem?!!! Grr...
Jestem przeciwna kategorycznym i absolutnym zakazom. Uważam, że należy zawsze reagować indywidualnie i dostosować odpowiedź dziecko do sytuacji, miejsca i czasu. To trochę jak mówienie, że noszenie noworodka sprawi, że "je rozpuścimy i przyzwyczaimy"! No bzdura, prawda?
A tu pasujący artykuł http://www.edziecko.pl/male_dziecko/1,79340,9972286,Burza_emocji_dwulatka.html.
Mamy lato, spędzamy je w mieście, bo lada dzień, lada moment wyląduję na sali porodowej. Odpada tym razem relaks na działce, nad jeziorem, czy wyjazd nad morze... Szkoda, ale staram się zapewnić Jasiowi jak najwięcej ruchu na powietrzu i kontaktu z innymi dziećmi.
Od wczoraj synek bierze udział w tzw. półkoloniach w klubiku. Odprowadzam go na 3 godziny, które spędzam "pod telefonem". Całą sytuację bardziej przeżywam ja, matka spanikowana, bo mam w końcu święty spokój! Cóż za komfort zrobić spokojnie zakupy, obiad, sprzątnąć i wypić NORMALNIE ciepłą kawę, nie odpowiadając jednoczenie na tysiąc pytań i próśb.
Mam nadzieję, że przyzwyczai się do tego typu zajęć, bo chciałabym, żeby jeszcze kiedyś wziął w podobnych udział. Nie mogę się nadziwić jak bardzo garnie się do innych dzieci, ale równocześnie bardzo mnie to cieszy.
Niestety nie dostał się Jasiu do przedszkola, bo rocznikowo nie pasuje, ale myślę, że ten rok szybko minie... Z dwójką dzieci zdecydowanie będzie "wesoło". :)
Jestem ciekawa Waszych doświadczeń z buntem dwulatka, ale także zajęciami w klubikach i zorganizowanymi atrakcjami. Może podpowiecie jakie atrakcje zapewnić w mieście maluchowi?
Pozdrawiam jeszcze w dwupaku :)